– Gdzie ta marina? – zapytał. Hayes podał mu niezbędne informacje, Bentz przekazał je
Montoi i wprowadził do systemu GPS. – To na pewno Corrine? – Tak, to ona. Myślę... Jezu, gdy pomyślę, że przekazywałem jej informacje... Wiesz, jak to jest, glina z gliną... Nie przeszło mi przez myśl, że ona... – Hayes stracił panowanie nad sobą. – Zabijała kobiety, które uważała za przyjaciółki. Bentz zacisnął usta. – Na to wygląda. – Cholera. – Po krótkim milczeniu Hayes wziął się w garść. – Poinformowałem Straż Przybrzeżną. Szukają jej, ale zna się na żeglowaniu. Równie dobrze może już być w drodze do Meksyku. – A O1ivia może być martwa. Hayes odczekał chwilę. – Tak. – W jego głosie był szczery żal. – Tak mi przykro, Bentz. – Spotkamy się w marinie – odparł sztywno Bentz. – Już tam jadę. Wezwałem posiłki. Łódź już na nas czeka. Bentz się rozłączył, a jego partner już przyciskał gaz do dechy i słuchał wskazówek GPS; na zachód, w stronę Pacyfiku. Do O1ivii. O1ivia poczuła ruch. Silnik zmienił rytm. Serce stanęło jej w gardle. A więc to już! Silnik umilkł, łódź się zatrzymała. Przez chwilę pod pokładem panowała śmiertelna cisza, wyczuwało się tylko lekkie kołysanie. A potem usłyszała cichy chlupot fal obijających się o burtę na bezkresnym oceanie. Jak daleko są od brzegu? Od ludzi? Zagryzła usta i słuchała. Nikt nie wie, gdzie jest. Nikt nigdy jej nie znajdzie. Nigdy w życiu nie czuła się równie samotna, jak tu, pod pokładem starej łajby. Skurcze ustąpiły, choć przenikliwy ból powracał co kilka minut. Zmusiła się, by wstać. Musi walczyć. Tylko jak? Nie poddawaj się! Nie wolno! Opanowała strach i usiłowała wziąć się w garść. Starała się nie myśleć o tym, że ciągle krwawi, powoli, tak, ale krwawi. Traci dziecko, którego tak bardzo pragnęła. Wyprostowała się, gdy usłyszała przeraźliwy zgrzyt metalu o metal. O Boże. Morderczyni rzuca kotwicę. Przez chwilę nie mogła się ruszyć. A więc miała zginąć tutaj, gdzieś u wybrzeży Kalifornii. Powoli, w męczarniach. Myśl, Olivio! Myśl! Jeszcze żyjesz! Tłumaczyła sobie, że nie mogą być zbyt daleko od brzegu, jeśli ktoś ma znaleźć łódź, jej zwłoki i kamerę. Porywaczka jest dokładna, jej plan dopracowany w najmniejszym szczególe, czas zaplanowany co do sekundy. Ta maniaczka musi mieć kontrolę. Wybrała właśnie to miejsce, czekała na tę chwilę od lat, rozkoszowała się wizją śmierci O1ivii. – O nie – powiedziała na głos. – Nie poddam się bez walki. Jak to mawiała babka Gin? Póki jest życie, jest i nadzieja. A ona przecież żyje. Jeszcze. Musi być sposób, by przechytrzyć wariatkę... Udać, że się załamała, że porywaczka wygrała? Może wtedy popełni błąd. Tak myślisz? Liczysz, że kobieta, która poświęciła dwanaście lat na planowanie tego, popełni tak karygodny błąd? Nie. Wymyśl coś pewniejszego. O1ivio, możesz liczyć tylko na siebie. Musi ją pokonać. W rozgrywce psychologicznej. I to szybko. Boże drogi, czas ucieka. Już wkrótce łódź zacznie tonąć. Czyż nie taki był plan? Matko Boska! O1ivia nie wyobrażała sobie gorszej śmierci niż ta, która ją czeka; podczas prób wydostania się, w potokach zimnej wody, której jest coraz więcej i więcej, a