który spodziewa się swojego pierwszego dziecka...
Dzień pierwszy. Już nie wiem, w co wierzyć. Dzień pierwszy. Boję się coraz bardziej. Dzień pierwszy... Mandy, tak mi przykro, że wcześniej nie wiedziałam, jakie było twoje życie. Kimberly wyszła. Na zewnątrz powietrze było czarne i ciężkie. Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Pomyślała, że chyba będzie burza. Quantico, Wirginia Quincy wyjechał z Quantico zaraz po dwudziestej drugiej. Wtedy pierwsze duże krople deszczu zaczęły rozpryskiwać się na szybie samochodu. Spojrzał na chmury, które kompletnie przesłoniły księżyc. Zaczął wiać silny wiatr. Zapowiadała się porządna staromodna burza. Skręcił w stronę autostrady I-95 w chwili, w której pierwsza błyskawica rozświetliła niebo. Już niedługo - powtarzał sobie. Już niedługo. Szefowi Quincy'ego, Everettowi nie spodobał się pomysł wyjazdu z miasta. Zażądał, żeby Quincy powiedział mu, gdzie i z kim będzie przebywał. Quincy myślał o nieco innym poziomie bezpieczeństwa, ale w końcu nie mógł powiedzieć własnemu szefowi, że mu nie ufa. Zwłaszcza że Everett starał się pomóc Quincy'emu ratować rodzinę i karierę. Obaj zrezygnowali, kiedy musieli. Żaden z nich nie był zadowolony. Jak zwykle w przypadku kompromisu. Quincy spakował laptopa. Do bagażnika włożył też pudło z aktami dawnych spraw. Nadal miał swój służbowy pistolet kaliber 10 mm, który zamierzał mieć przy sobie aż do gorzkiego końca. Nie czuł się gotowy, ale miał zamiar przygotować się bardzo dokładnie. 154 Już niedługo. Wiatr jeszcze się wzmógł. Drzewa pochylały się w gwałtownych podmuchach. Musiał zwolnić, ale nie zjechał z szosy. Była dwudziesta druga trzydzieści. Córka go potrzebowała. Już niedługo. W lusterku wstecznym obserwował zbliżające się światła. Dopadło go przeczucie nadchodzącej klęski. Motel 6, Wirginia Dwudziesta druga czterdzieści pięć. Rainie wyskoczyła z samochodu i skierowała się do wejścia do motelu. Deszcz lał jak z cebra i po czterech sekundach sprintu Rainie była cała przemoczona. Recepcjonista popatrzył na nią, kiedy wpadła z dworu, ociekając wodą. - Paskudna noc - skomentował. - Obrzydliwa - przyznała. Poszła korytarzem, czując dreszcze wywołane działaniem klimatyzacji. Chciała tylko zebrać swoje rzeczy i jechać dalej. Gorący prysznic mógł poczekać. Kolacja też mogła poczekać. Najważniejsze, żeby dotrzeć do Nowego Jorku. Błyskająca dioda na automatycznej sekretarce informowała o pozostawionych wiadomościach. Popatrzyła na nią z obawą. Potem westchnęła, usiadła i przygotowała się do robienia notatek. Sześć telefonów. Nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że nikt nie wiedział, gdzie jest. Cztery razy ktoś odłożył słuchawkę. Za piątym odezwał się Carl Mitz: Nadal usiłuję skontaktować się z panią Lorraine Conner. Musimy porozmawiać. Pomyślała, że wcześniejsze połączenia to też dzieło Carla Mit¬ za, chociaż mogła się mylić. Najbardziej zaskoczyło ją szóste połączenie. Dzwonił jej dawny kolega z pracy w Bakersville - Luke Hayes. - Rainie, jakiś adwokat dzwoni po całym mieście, rozpytując o ciebie i twoją matkę. Nazywa się Carl Mitz. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć. Rainie zerknęła na zegarek. Teraz nie miała czasu. Chociaż wyglądało na to, że pan Mitz tak łatwo nie zrezygnuje. Rozpytuje o nią i jej matkę.