whitney houston maz
- Dlaczego by i nie? - chłodno sprzeciwiła się Władczyni. -- Z takimi rzeczami nie żartują. On co, zbierał się żyć wiecznie, tak jeszcze według swoich idiotycznych zasad? Dziwię się, że on w ogóle zdecydował się wybrać Strażniczkę, chociażby... taką. “Jaką” – wystarczyło się mi domyślić, i chód moich myśli nie spodobał mi się za bardzo. Jeżeli on i odróżniał się od Lereeny, to raczej nie z tej strony... - Tak wy pozwolicie przeprowadzić obrzęd? - Ma się rozumieć. A ty w to wątpiłaś? - Jeszcze jak! - wyrwało mi się. - Ja nie kłóciłam się z Lenom, mimo tego głupiego losowania. - Lereena obrzydliwie podkuliła usta, spojrzawszy na białego wilka, nie odchodzącego od moich nóg w ciągu całej audiencji. Czasem powarkując na Straże, do Władczyni odniósł się dziwnie obojętnie. -- Przecież wiesz o wszystkim, prawda? Otóż, mi absolutnie wszystko jedno, kiedy i z kim on się żeni. Wystarczy, jeżeli on po prostu pocznie mi dziecko. Zaproponowałam mu taki wariant jeszcze tamtym razem, i jego zgoda – to zaledwie kwestia czasu. Możliwe, że ma ukochaną kobietę i on nie chce jej zostawiać. Możliwe, że jej nigdy nie było i on boi się wykazać swój brak doświadczenia. To nic, poczekam. Miłość nie może trwać wiecznie, jak, zresztą, i wstrzemięźliwość. Tak, że możemy odnieść wzajemną korzyść, dziewczyno. Arr`akktur potrzebny jest mi żywy. I jeżeli tobie uda się go zwrócić... mam nadzieję, pamiętasz powrotną drogę? Odprowadzać ciebie do Dogewy nie będzie miał kto. Jej Władcy wypadnie zagościć w Arlissie na nieokreślony termin, wbrew jego uporowi. - A jeżeli nie uda się? - z drganiem przypuściłam. Lereena zagadkowo uśmiechnęła się, odstawiając pustą filiżankę: - Radzę się tobie bardzo postarać. Przyjdź do świątyni jutro o świcie i pokażę tobie, jak zamyka się Krąg. Nawet pomogę, chyba, - wątpię, że u ludzkiego dziewczęcia będzie dosyć zdecydowania doprowadzić obrzęd do końca. - A co z moimi przyjaciółmi? - spostrzegłam się. - Zarządziłam, by ich rozmieścili w gościnnym domu w sąsiedztwie. Ciebie do nich zaprowadzą. Władczyni wstała i podeszła do okna, demonstrując wytworne, obnażone do samej talii plecy. Bezskrzydłe, jak u każdej kobiety-wampirzycy. Tylko teraz zrozumiałam, że na ulicy jest istna ciemność, a w sali nie pali się ani jedyna świeca. - Można jeszcze jedno pytanie? - zapytałam, podnosząc się. Wilk drgnął i, podbiegłszy do drzwi, z nadzieją zadrapał je łapą. Lereena pół obróciła się, zdumienie wygięła brew. - Gdzie są wszystkie wasze Straże? - Tam gdzie powinni - z lekka zmieszała się Władczyni. - na Granicy! - Do środka lasu nie spotkaliśmy żadnego. - Znaczy, wy ich po prostu nie zauważyliście. W moim gar¬nizonie jest więcej niż dwie setki Straży. - Znaczy, ja ich prosto nie zauważyłam. Dziękuję za audiencję, bardzo... przykro było z was poznać. -- otworzyłam drzwi, przepuściłam wilka naprzód i wyszłam w ślad za nim, nie zrobiwszy nawet aluzji na ironiczny ukłon. Nie w moich przyzwyczajeniach odpowiadać lubieżnością na nie ukryte chamstwo. Spierać się z Władczynią mi też się nie chciało. Tym bardziej budować głośne przypuszczenia, dlaczego Straże nie zauważyli nas. Wydało mi się, że już znam odpowiedź. Gościnny dom był repliką tego, w którym żyłam w Dogewie, u Kryny. Czysty, lecz mało przytulny, bo sprawiał wrażenie niezamieszkanego. Od nakrytego stołu smacznie pachniało smażonym mięsem, u ścian stały cztery łóżka i dwie szafy, w jednej z nich akurat grzebała Orsana, wybierając sobie parę nowych butów. Kiedy weszłam, obróciła się i poskoczyła, ale nie zaczęła się ze mną witać. Ustawiłam się na nią z nie mniejszym podejrzeniem. Zrobiliśmy pary kroków naprzeciw przyjaciel kumplu i za¬stygli jak wkopani. - Słuchaj, Orsana. - przesadnie rześkim głosem zaczęłam, chowając rękę w kieszeń. - a nie chciałabyś spróbować niejakiego nadzwyczajnie pożytecznego dla zdrowia proszku? - Dziękuje. - odpowiedziała najemniczka, cofając się pod ścianę. – ja aż tak źle się nie czuje! - A jak inaczej będę wiedziała, że nie jesteś łożniakiem? - A nuż ty sama jesteś łożniakiem i chcesz mnie ubić? - Przecież to ja, nie gadaj głupstw. - strzeliłam palcami, i wokół palącej się na stole świecy pojawiły się dziesiątki złudnych fantomów. -- Niemożliwie jest skopiowanie magicznych zdolności, to część duszy, a nie ciała. Pamiętasz, opowiadałam ci, że rozbójnicy nazwali mnie “pustą” i chcieli po prostu zabić? Ostrożność powoli zaczęła opuszczać dziewczynę, Orsana z westchnieniem ulgi poszła naprzód, ale nie zamierzałam jeszcze jej przytulać. - Wyciągnij rękę. Nie tak, dłonią do góry. - No ty i sypnołaś! - stęknęła najemniczka. - To zamiast kolacji, czy czo? - Liźnij chociażbym raz, tylko tak, żebym widziała. - A jak on działa? - Nie wiem, te wilki albo wdychały go razem z powietrzem albo po prostu zaczął przeżerać się przez skórę. W praktycznego magii żuczkojad wykorzystuje się jako składnik zatrutych przynęt, tak żeby dotarł do wnętrza. Nie bój się, dla ciebie jest nieszkodliwy. - Poczekaj, sprawdzałaś już mnie tak? - Oburzyła się Orsana. - Kilka razy. I ciebie, i Rolara, nawet po krótkotrwałych wyprawach w krzaczki. Liż, przeklinać będziesz potem. Nie chcę wysłuchać kupy wymówek, które okażą się od łożniaka. Dziewczyna z wyrzutem przekrzywiła się na mnie, zmrużyła oczy i jak skazaniec liznęła dłoń. Po delektowała się, połknęła i liznęła znowu, już z przyjemnością: - Słodki. Jak mąka z cukrem. A to prawda, że jest pożyteczny dla zdrowia? - Tumanie. – powiedziałam zmęczona, przysiadając się na najbliższym łóżku i chowając twarz w dłoniach. - Się ledwie na nogach trzymam, a ona jeszcze przebiera - szkodliwy, pożyteczny... Przyjaciółka przestała przeklinać i ulokowała się obok. Pchnęła mnie leciutko ramieniem: - Co się stało? Ona nie chcę ci pomóc? - Przeciwnie. Nawet wyraziła życzenie być obecną, by wszystko przeszło jak trzeba. -- przekrzywiłam się na świecę i ta zgasła. Ćmy trysnęły we wszystkie strony, zaczynając lot, i dalej szeptałyśmy między sobą w miejscu niewidocznym z ulicy. - Doskonale! - Wątpię. Zbyt lekko poszło, czuję jakiś podstęp. - W Arlissie nie jesteśmy potrzebni, to prawda. - Orsana mocna poskrobała ślad po ukąszeniu komara na nadgarstku. -- Nie nazwali nas niewolnikami, lecz gośćmi na pewno nie jesteśmy. Szybciej, cennymi zakładnikami w obozie wojennym, przy czym z kim oni wojują jest dla nas niezrozumiałe, chyba po prostu komuś podpadliśmy. - Słusznie. Co więcej, - zamierzają nas cały czas pilnować, i wiem nawet jak, lecz nic nie mogę zrobić. Boję się, że pozostaje nam tylko obserwować rozwój zdarzeń... - Zanim będzie za późno - niecierpliwie oberwała mnie Orsana. -- A gdzie Rolar? Wiesz jakie ma tu sprawy? - Nie. Przecież zaprowadzili go gdzieś razem z tobą! - Nas prawie od razu rozwiązali i wypuścili. Powiedzieli, byśmy siedzieli cicho i czekali na ciebie, ale w tym samym czasie zmieniali ochronę i on zwiał. Myślisz, że nie mógł... - ...Zwabić was w pułapkę? - Rolar lekko skoczył przez parapet. -- Nie. Wpadłem w nią razem z wami. Mam złe nowiny, koleżanki. Wampir rzucił mi jakiś przedmiot, który rozpoznałam zanim jeszcze zdążyłam złapać. To była złota obręcz Lena. - Gdzie ty ją znalazłeś?! - wykrzyknęłam, dusząc się od niepokoju. Obręcz drżała w mojej ręce, szmaragd pobłyskiwał iskierkami w księżycowym świetle. - W skarbnicy Lereeny. Ona musi swoje skarby. Orsana, jeżeli możesz - wyrwij ze mnie to ze mnie, bo ja nie mogę dosięgnąć do tego. Rolar obrócił się do nas plecami i zobaczyłyśmy rękojeść sterczącego z nich sztyletu. Widowisko było, lekko mówiąc, nie dla nerwowych. Sztylet wszedł głęboko, do mięśni, trochę poruszając się w takt przerywanych oddechów wampira. Ja, oczywiście, widziałam i gorsze rzeczy, jednak tylko siłą woli powstrzymałam się od krzyku, już o Orsanie nie wspominając